Właśnie skończyłam 30 lat. Zmieniłam cyfrę z przodu i nie jestem już gorącą 20-stką. Można zacząć płakać, bo powoli zmarszczki pojawiają się nie tylko wtedy kiedy się uśmiecham i już nie są tak urocze. 🙂 To znaczy są, ale to zależy od humoru danego dnia. Jakoś szczególnie nie przeżywam tych urodzin, bo urodziny to urodziny i co roku jestem starsza (tak wiem! super odkrywcze to 🙂 więc w sumie co za różnica ile lat mi na koncie stuka? Właściwie żadna.
Z jakiegoś powodu jednak chciałam sobie pewne lekcje życiowe podsumować. Pomyślałam, że w sumie to dobry pomysł, żeby przy okazji pokazać Wam trochę Kamili jako takiej kobiety z krwi i kości z moimi ułomnościami. 🙂 Ten wpis to trochę takie zanurzenie co mam w głowie. Lekcji było więcej. Wybrałam 3 najważniejsze. Było mi bardzo trudno je odrobić. Wiem, że wielu ludzi tych lekcji nie odrabia przez całe życie. Ja mam poczucie, że niby odrobiłam, ale one i tak wracają. Tylko teraz jest już łatwiej.
-
NA WIĘKSZOŚĆ WARTOŚCIOWYCH RZECZY W ŻYCIU TRZEBA SOBIE NAPRAWDĘ CIĘŻKO ZAPRACOWAĆ, A LOS NIE ROZDAJE PO RÓWNO I TO JEST OK.
Tak. Ktoś teraz powie, że nie trzeba pracować cieżko tylko należy pracować „mądrze”. I nawet się z tym trochę zgadzam. Ktoś inny, że Basi, Zosi, Karolowi i Olkowi udało się bez ciężkiej pracy. W sumie udało im się lajtowo. Bez większych wyrzeczeń i problemów. Ot tak po prostu – mieli pomysł i zadziałało. Potem ktoś podstawi Ci pod nos przykład Zuckerberga albo Billa Gates lub jakiegoś innego startupowego guru, a Ty będziesz myśleć, że rzeczy się po prostu wydarzają. Lajtowo.
Przez bardzo długi czas, jeszcze kilka miesięcy temu, myśląc o moich prawie żadnych osiągnięciach (naturę mam bardzo surową i jestem wobec siebie hiper krytyczna) mamiłam się obrazami ludzi z super sukcesami. Katowałam i biczowałam, że ludzie w kosmos latają, rozkręcają biznes, mają nowe domy/mieszkania, zakładają rodziny, chodzą uśmiechnięci, a z dziubków spijają sobie ambrozję…tylko ja jestem w czarnej dziurze na emigracji i wszystko idzie mi jak krew w nosa.
Miałam wrażenie, że absolutnie WSZYSTKIM WSZYSTKO WYCHODZI LEPIEJ NIZ MI I KAŻDY W ŻYCIU JEST W JAŚNIEJSZYM PUNKCIE NIŻ JA. Ma tam poduszeczkę, kocyk, ciepłą herbatę i pływa w miłości i bezproblemowości.
Był moment, że przestałam obserwować wielu ludzi, którzy byli dla mnie inspiracją do działania. Dlaczego? Bo ich działania, ich sukcesy, miejsce, w którym są – wszystko to zwyczajnie zalewało mnie frustracją. Paraliżowało. Nieustannie czułam się gorsza. Niewystarczająco pracowita, mądra, obrotna itd. itp. Miałam nieustająco słabsze wyniki. I nie! Ja nie byłam zazdrosna. Ja ludziom dobrze życzę i nie zazdroszczę jako tako…ja tylko po prostu czułam, że zawodzę, że czegoś nie umiem, że nie wystarczająco się może staram, że jestem gorsza…zwyczajnie.
Życie nauczyło mnie, że nie rozdaje po równo, a ja nie muszę o to płakać, tupać nogami i przeklinać, bo to co mam jest ok.
Jakoś się z tego wyrwałam. Tłukąc sobie do głowy każdego dnia, że świat tak nie wygląda, a mass media próbują mi zrobić z mózgu papkę racząc pseudomądrościami o szybkim osiąganiu celów, realizacji założeń i marzeń. O tym, że wszyscy są tacy super szczęśliwi i u nich zawsze wszystko dobrze.
Jakoś się wyrwałam pijąc codziennie roztwór, który nazwać można „rozsądkiem i zejściem na ziemię”. Tłumaczyłam sobie, że ktoś jest w innym miejscu niż ja, bo może np. jest dużo starszy więc na swój sukces dłużej pracuje, że miał może nieco inny start, że może ma jakąś pomoc, albo zwyczajnie większe doświadczenie, którego mi jeszcze brakuje. Bo umówmy się – każdy ma inny punkt startowy. Jedni gorszy, drudzy lepszy, choć i tu należy w ocenie zachować ostrożność. Bo co znaczy gorszy albo lepszy? To co dla jednej osoby jest lepsze, dla innej może być gorsze.
Ten punkt startowy niezależnie od wszystkiego nie jest najważniejszy, choć życie nauczyło mnie, że nie rozdaje po równo, a ja nie muszę o to płakać, tupać nogami i przeklinać, bo to co mam jest ok. Przecież o więcej dla siebie mogą powalczyć, mogę zapracować. Zrozumiałam, że najważniejszy jest czas i codzienny krok, chociaż jeden malutki kroczek do przodu. Wiem, że za kilka lat sobie za to podziękuję. Już powoli dziękuję.
Rok temu mieszkałam w 4 osoby w 2 pokojowym mieszkaniu, zaraz po przeprowadzce do Anglii. Dopiero co znalazłam pracę (nie! nie na zmywaku tylko w prywatnej klinice laserowej korekcji wzroku – to dla tych, którzy myślą, że na emigracji każdy siedzi na zmywaku), miałam ZERO oszczędności, bo wszystko poszło na wyjazd, przyjmowałam pierwszych klientów online rozkręcając swoją działalność. Dlaczego? Bo nie było pracy dla dietetyka w moim mieście, a wyjazd do Londynu nie wchodził w grę. Do tej pory uważam, że to była dobra decyzja by o Londynie nawet nie mysleć tylko użyć tego co mam do zrobienia czegoś swojego.
Dziś mieszkam w dwupokojowym domku z ogródkiem (wynajętym, nie swoim), mam oszczędności, klientów poza etatem, sklep online i pierwszy w nim produkt. Dla kogoś to może być żadne osiągnięcie. I w sumie naprawdę mam to gdzieś. Na koniec dnia każdy i tak martwi się o swoje pragnienie, swój apetyt i swoje bezpieczeństwo czyli po prostu swój tyłek.
Dziś publikując ten wpis zapracowałam sobie na coś jeszcze. Na wolność. Na decyzyjność. W okrojonej wersji jeszcze, ale jednak. Dziś świętując moje urodziny mogę dać -30% zniżki na zakup jadłospisu odchudzającego, mogą dać prezent w postaci dodatkowego ebooka i nie muszę o to nikogo pytać, prosić i się przymilać. Sama sobie sterem, żeglarzem i okrętem 🙂 Jeśli chcesz sprawdzić kliknij w grafikę 😉 To moje dziecko 🙂
Dziś w porównaniu z rokiem poprzednim mam prawie zaplanowane wak acje (swoje pierwsze w życiu wakacje! a przypominam, że skończyłam 30 lat) prawie zatrudnioną wirtualną asystentkę, która pomoże mi przy niektórych obowiązkach i kupiłam sobie na urodziny najdroższy prezent jaki kiedykolwiek przyszło mi sobie kupić. Mianowicie kupiłam zrobienie od nowa całej strony Kreatoni Zmian. Efekty zobaczycie jednak dopiero w sierpniu. 🙂
Nie kupiłam sobie masażu, manicure albo nowej bluzki. Zawsze kupowałam książki i rzeczy, które mnie rozwiną. Bo życie mnie nie rozpieściło, ale też bez przesady, że jakoś super unieszczęśliwiało. Choć tutaj gdyby mnie zapytać kilka lat temu powiedziałabym co innego. Nabrałam dystansu, pokory, zaczęłam wybaczać, patrzeć jaśniej i spadło mi z pleców sporo ciężkich kamieni.
Wracając do prezentu dla siebie. Zainwestowałam w stronę, w biznes, w swoją przyszłość, w rozwój. Kolejny mały kroczek do przodu. I co mi tam, że ktoś stworzył teslę, ktoś inny lata w kosmos, a jeszcze inny buduje drony. Każdy ma swoje małe królestwo. Nauczyłam się cieszyć swoim. Moim mikro królestwem. Przynajmniej w nim mogę być królową i nikt mi tego nie zabroni! 🙂
Mówiąc o pracy nie mam jednak tylko na myśli tej zawodowej. Mam na myśli tą, którą wykonywać trzeba codziennie i mozolnie w związku z drugim człowiekiem by był satysfakcjonujący i prawdziwy. By mógł stanowić fundament. Mówią o pracy by relacje z innymi były lepsze, szczersze. Mówię o wybaczeniu za krzywdy, które zostały wyrządzone, by odbudować to co zostało spalone. O dbaniu o zdrowie. O szukaniu prawdy. O szukanie sensu większego niż my sami. O szukaniu Boga, bo przez lata byłam ateistką i wcale mi to w niczym nie pomogło. Mówię o pracy nad swoim rozhulanym czasem ego i budowaniu jednocześnie własnej wartości, tego poczucia w środku, że zasługuję na to co dobre i na bycie dobrą dla siebie. Kiedy mówię o pracy to myślę o tym jak nie umiem jeszcze mądrze pomagać innym, dawać siebie, zostawiać coś dla tych, którzy mają mniej. Wciąż pisząc bloga zasłaniam się tym, że on też pomaga…bo pomaga, ale to łatwa pomoc. Trudniej stanąć z kimś twarzą w twarz, iść jako wolontariuszka do hospicjum albo porozmawiać z alkoholikiem na bruku. Dużo łatwiej wpłacić mi pieniądze na Akademię Przyszłości czy Szlachetną Paczkę, kliknąć raz dziennie w pajacyka niż zrobić coś innego…
Kiedy myślę o tej ciężkiej pracy to wiem, że jeszcze dużo więcej jej przede mną i że na tym trochę życie polega. I wbrew temu co próbują wkładać w głowę media…ja nie mam nic przeciwko tej pracy. To czasem bywa trudne, ale uczy pokory i cierpliwości, których wciąż mi tak bardzo brak. Od tego jednak jest ta praca…by się ich nauczyć. Krok po kroczku.
2. ŚWIAT JEST ZGOŁA INNY NIŻ TO CO NA SZKLANYM EKRANIE LUB W SOCIAL MEDIACH CZYLI BRAK PORÓWNYWANIA UWALNIA
Społecznościówki mają to do siebie, że pokazują wycinek rzeczywistości, który odpowiednio długo eksponowany sprawia, że zaczynasz się czuć jak g****. Ja się czułam. Nie raz i nie dwa. Gorsza. Po prostu gorsza. Czasem nadal to czuję. Tu się kłania punkt 1 apropo pracy. Nadal mam ją do wykonania, choć znacznie mniej niż kiedyś.
Instagram pokazuje mi wiecznie czyste domy, nowe meble, filiżankę i ekspres do kawy, wyprawy na Bali i tak szczęśliwe pary, że aż dziw bierze skąd w takim razie tyle zdrad, rozwodów i rozpadających się związków? Patrzę też na te wszystkie super hiper outfits of the day kolejnej pięknej, zgrabnej fit laski, do tego umalowanej, z torebką Michaela Korsa i zegarkiem Daniela Wellingtona, a w tle widzę Madryt, Porto, Paryż albo Londyn.
I od razu mimowolnie porównuję się. Porównuję to co widzę u kogoś z tym co sama mam. Ja nawet nie chcę. To się dzieje. I widzę siebie…Spodnie dresowe na sobie, bo właśnie sprzątałam, brak makijażu i hormonalne problemy ze skórą przez PCOS, brak dizajnerskiego stolika na kawę w salonie. I za krótkie nogi, bo ktoś ma pod niebo, gruby brzuch, bo ktoś ma prawie sześciopak, ładniejszą bluzkę i fajniejsze buty. W ogóle jest ładniejszy, mądrzejszy, fajniej mieszka i się znacznie lepiej w życiu bawi niż ja. I znów – ja tego nie zazdroszczę. Cieszę się, że ludzie mają i są szczęsliwi…tylko nie umiałam się nie porównywać.
Tak bardzo dałam się wciągnąć światu w definiowanie siebie przez to co posiadam, co noszę i jak wyglądam, że zgubiłam sens i wartość w cieszeniu się oczywistościami, drobnostkami. Dobrze, że w którymś momencie się ocknęłam. Przestałam tak porównywać i oceniać swoją wartość w zestawieniu z innymi.
Bardzo pomogło mi praktykowanie wdzięczności. Codzienne przedsenne pytanie siebie „za co jestem dziś wdzięczna?”. Dziękuję za oddech, za filiżankę herbaty, za kłótnię z Pawłem i ciepłą kołdrę, która okrywa moje ciało.
To nie jest tak, że nie porównuję się. Człowiek nie może się nie porównywać, bo musi ustawić siebie w jakiejś pozycji, znaleźć swoje miejsce, a tylko na podstawie porównania jest w stanie to zrobić. Jednak nie sprawia mi to już takiego problemu, nie sprawia, że czuję się słaba, wątła i dużo gorsza. I czuję jak to mnie codziennie powolutku uwalnia.
3. SAMOOBSERWACJA JEST KLUCZEM DO ZMIANY
Nad czymkolwiek chcemy pracować zawsze potrzebne jest skupienie i uwaga. Pochylenie się nad problemem. Pochylenia nad jakąś konkretną kwestią, którą chcemy zmienić.
Wiem też, że to na czym się skupiamy – rośnie. Niezależnie od tego czy będzie to trening na siłowni i budowa mięśni, przestrzeganie diety czy zrozumienie czemu próbuję coś sobie udowadniać, czemu niejednokrotnie robię coś wbrew swojej woli, czemu jestem dla siebie surowa, nie umiem odpoczywać, bo mam poczucie winy.
Wszystko to można rozwikłać za pomocą obserwacji i wyciągania wniosków. Notowania ich. Wymyślania strategii jak mogę sobie pomóc, skoro coś nie działa. Nikt, absolutnie nikt nie jest w stanie wykonać roboty za nas. Samoobserwacja daję potężną wiedzę dzięki, której zmiana jest możliwa. Sprawia, że lepiej siebie poznaję, czasem też te ciemne zakamarki, o których wolałabym nie wiedzieć. Identyfikuję wszelkie swoje słabości i zdziwiona stwierdzam, że wciąż jest ich mnóstwo.
Myślę, że życie to właśnie taka przygoda z samym sobą, obserwacja, praca i jeśli naprawdę wykonywana z sercem to również bardzo owocna. Na moje własne 30 urodziny życzyłam sobie więcej samoświadomości, determinacji i mnóstwa cierpliwości oraz pokory, by się nie zniechęcać, walczyć o swoje, lubić siebie i być lepszą sobą. Lepszą dla siebie. Dla bliskich. Dla klientów. Dla tych, którzy mnie czytają. Dla ludzi na ulicy. Dla każdego człowieka.
W gruncie rzeczy sensem życia nie jesteśmy my, sami dla siebie. Są nim Ci, którzy idą w prawdzie z nami. A życie w prawdzie i bycie sobą w dzisiejszych czasach to luksus na, który nie każdy może lub chce sobie pozwolić. Cieszę się, że ten luksus coraz odważniej kilka lat temu zaczęłam sobie zapewniać. Życzę Wam tego samego luksusu z okazji moich 30 urodzin. Sobie życzę więcej mądrości i miłości własnej. Tylko tyle i aż tyle. 🙂