Długo…naprawdę długo zabierałam się za to, żeby napisać do Was/dla Was. Odpowiedzieć na pytanie czemu mnie nie ma w social mediach i na blogu. Co się ze mną dzieje? Na początku pierwszy miesiąc nie był problematyczny…napisałam, że znikam, że jadę na urlop i że chcę się odciać. Ale wróciłam z urlopu i nic. Nie mogłam pisać, być w social mediach. Miałam dość. Nadal trochę mam.
Zaczęły jednak pojawiać się pierwsze prywatne wiadomości co ze mną, pisałyście do mnie na instagramie, na maila, na fb, a nawet kilka kometarzy pod ostatnim wpisem na facebooku się znalazło. Takich komentarzy wypatrujących mnie i mojej aktywności.
To miłe. To takie ciepło, które rozchodzi się po sercu, że komuś jest się do czegoś potrzebnym. Nawet jeśli to tylko inspiracja…Te maile, komentarze i prywatne wiadomości są powodowem dla którego piszę ten wpis. Po to by dać odpowiedź. A przy okazji może łudząć się trochę, że ktoś odnajdzie w nim coś dla siebie. Może chociaż to, że każdy ma gorszy czas, trudny, że nie jesteśmy w tym sami.
Nie będę owijać w bawałnę. Myślę, że internet i otaczający nas ludzie nazbyt często mydlą nam oczy. Mam bardzo duży kryzys emocjonalny spowodowany wieloma czynnikami, o których pisać nie będę chcąć zachować prywatność. Nie mam jednak depresji – uprzedzając pytania. Byłam jednak w pewnym momencie w takim miejscu, które gdy zamykałam oczy ukazywało mniej więcej taki obraz…
Obraz upadłej, powojennej Warszawy. Masę gruzu, unoszący się kurz, totalne nic. Patrzyłam na ten obraz i zastanawiałam się „Co ja teraz mam zrobić? Jak to posprzątać? Przecież, żeby to posprzątać potrzebuję jakąś łopatę, taczki? Co mam zrobić? Przecież ja nie umiem nie robić nic?…Trzeba robić, zakawać rękawy, zaciśnąć poślady, działać, przeć do przodu.”
Rozglądałam się wokół siebie. Ta Warszawa, ten kurz, ten przytłaczający obraz to było to co miałam w środku. Metafora mojego stanu emocjonalnego. To metafora właściwie tego co mam nadal w sobie. To taki obraz mojej kruchej emocjonalności, poszarpanych nadziei, rozpaczy i żałoby, spotkania się z tym co naprawdę mam w sobie, a co życie z uwagi na to jak się układało, nauczyło mnie wypierać, zapominać, odkładać. To spotkanie z tym, że wiele w życiu straciłam, że czegoś nigdy nie doświadczę i że to na zawsze pozostawia ranę w sercu. Ranę nie do zasklepienia.
To obraz z jednej strony katastrofy…a z drugiej, jak moja terapeutka ładnie to nazwała – PRZEBUDOWY. I ta przebudowa mimo ogromu trudu, ciężaru i koktajlu emocji, której dostarcza jest absolutnie najlepszą rzeczą jaka mi się przydarza. Choć mam wrażenie, że tak smutna, bezsilna i przytłoczona wszystkim nie byłam nigdy. Lub po prostu nie pamiętam o tym, że byłam.
Wspomniałam o terapii. Tak. Należę do grona osób, które zdecydowały się o tym głośno powiedzieć i nie wtedy kiedy już jest po wszystkim. Czyli wtedy kiedy stosunkowo łatwo jest napisać, że terapia była trudna, ale koniec końców jest super, bo jestem wzmocniona, silniejsza, dojrzalsza i bardziej świadoma, a życie jawi się jako sensowne do przeżycia z całym inwentarzem swoich trosk, sukcesów, ograniczeń i te de.
Ja wiem, że jak skończy się terapia to tak właśnie będzie, a przynajmniej będę wyposażona w nowe narzędzia, żeby z tym co mnie w życiu spotka poradzić sobie nieco mniej nieudolnie i bardziej senownie niż do tej pory. Te kompetencje do zarządzania sobią, radzenia sobie z emocjami i doświadczeniami powolutku już się rodzą w bólach. Ten etap rodzenia się nowej Kamilii jest jednak naprawdę cholernie trudny. To jest ten etap, który powoduje, że widzę tą Warszawę w gruzach i nie wiem co z tym fantem zrobić.
Powoli szukam taczek i łopaty, żeby zacząć odgruzowywać. Niestety taczek (lub inaczej „narzędzi” do poradzenia sobie) nie jestem w stanie znaleźć w żadnej książce, którą przeczytam, w żadnym audiobooku, w żadnej rozmowie i poradzie od bliskich, bo bliscy nie rozumieją choćby nie wiem jak chcieli i się starali.
Nie ma też uniwersalnego sposobu, takiego jak oversizowa bluzka dostępna dla wszystkich w jednym rozmiarze w sklepie albo klasyczna czarna torebka, które by rozwiązały dane problemy. Wszystko jakoś trzeba wygrzebać z siebie z pomocą terapeuty i uszyć dla siebie, na swoją miarę. Jednak jak szyć jak nie umiesz, masz wrażenie, że nie masz nici, materiału, nożyczek, a przede wszystkim maszyny? No i na jaki wzór uszyć i co?
Mówiąc szczerze nie wiem jak to się dzieje, że COŚ się we mnie zmienia. Dużo cosiów. Nie wiem jak zaczynam powolutku coś szyć choć zupełnie nie widzę w tym działaniu gdzie jest moja maszyna, igła, nici i materiał. Wiem, że brzmi to abstracyjnie, ale tak właśnie jest. Szyję jakbym była pod jakąś osłoną dymną. Nie wiem też czy tym szyciem sprawiam, że wychodzę z tego dymu powoli. Jeszcze chyba nie, ale tli się nadzieja na nowe, lepsze, przejrzyste idzie mi na spotkanie. I ja też chcę iść, grzebać w sobie i odkrywać co tam takiego jest.
To szycie, ta powojenna Warszawa do odgruzowania to moja praca teraz. Niesamowicie trudna, ale i ekscytująca. Bo w wierze, że będzie lepiej, inaczej, sensowniej, mniej obciążająco dla mnie i dla mojego biednego ciała, które przejęło masę traum, a teraz cierpi.
Do social mediów i blogowania wracam powoli. Powoli, bo social media w wydaniu obecnie dostępnym mnie niszczą. Jestem za krucha i za słaba by obserwować idealny świat, idealnych ludzi, którym niemal wszystko się udaje i nikt nie mówi o tym co jest do dupy i czego nie ogarnia.
I żeby była jasność – ja wiem, że nikt nie ma idealnego życia i że nie wszystko się wszystkim udaje. Wiedza o tym jednak nie przeszkadza kruchej Kamilii, żeby czuć się ze sobą niewystarczająco. Bo tak… właśnie tak jest. Nie jestem wystarczająco dobra dla siebie, wystarczająco zadowolona z siebie i mojego życia, wystarczająco wdzięczna, szczupła, piękna, zgrabna, wysportowana. Nie zarabiam też wystarczająco i nie ogarniam internetów wystarczająco, bo inni robią to lepiej. Mogłabym mnożyć przykłady.
Kończąc chciałam podziękować tym, których zmartwiła moja nieobecność, którzy o mnie pomyśleli i dali mi o tym znać. Bez nich nie powstałby ten wpis. Dziękuję Wam.
Chciałabym też zapytać czy interesują Was wpisy o terapii, o tym w jakim nurcie pracuje mój terapeuta i dlaczego wybrałam taki, a nie inny nurt? Jak wygląda moja terapia i co ona robi moimi oczami? Mam wrażenie, że w internecie nadal jest sporo przekłamań i niewiele można znaleźć informacji o tym co tak naprawdę dzieje się z osobą pracująca z terapeutą w trakcie terapii. Napiszcie mi proszę czy to będzie dla Was interesujący temat i czy chcecie więcej takich wposów z placu boju 🙂
Ściskam i na koniec podrzucam wywiad, który mocno rezenuje ze mną. Mnóstwo mądrości. Polecam obejrzeć z uwagą.