Waga. Nie ta łazienkowa, ale ta kobieca to wielka tajemnica. Wydawać by się mogło, że to są tylko jakieś tam kilogramy. Jest ich czasem mniej, a czasem więcej. W rzeczywistości jednak masa ciała mówi dużo więcej niż te liczby, które można odczytać na wadze łazienkowej.
Masa ciała może mówić o chorobie fizycznej, która sprawia, że ciało się zmienia, ale może też mówić o braku kontroli nad własnymi nawykami żywieniowymi (objadanie się), a w końcu nad emocjami. I odwrotnie. Może też mówić o bardzo dużej kontroli i samodyscyplinie jak w anoreksji.
Czasem w swojej pracy dietetyk jest w stanie pomóc psychodietetycznie swoim klientom dzięki użyciu pewnych narzędzi. W wielu jednak przypadkach potrzebny jest psycholog lub psychoterapeuta. Cały proces terapeutyczny, aby zrozumieć, dlaczego wciąż nie udaje się schudnąć?
W tym wywiadzie chciałam w szczególności porozmawiać o niesamowicie częstym zjawisku, z którym mam do czynienia na konsultacjach, a mianowicie o objadaniu się. Zaprosiłam do rozmowy Martę Kijanko, psychoterapeutkę, która pracuje z osobami dotkniętymi tym zaburzeniem. Marta prowadzi bloga 40iwieksza.pl, którego zawsze polecam swoim klientom. Zapraszam Was do rozmowy.
Marta, ogromna ilość kobiet ma problem z objadaniem się, a przez to z trudnościami, by schudnąć lub powstrzymać zwiększająca się masę ciała. Jak myślisz skąd bierze się ten problem i czemu tak bardzo rośnie w siłę? Mam wrażenie, że co druga kobieta, którą konsultuję ma częste epizody objadania się.
Powodów rosnącej masy ciała może być naprawdę wiele, włączając choćby kłopoty natury medycznej – chore jajniki, tarczyca, hormony bez balansu. Jeśli natomiast wykluczymy te zjawiska, pozostaje jeszcze psychologia. Czyli sprawa emocji, motywacji, pewnych niezaspokojonych lub zaspokojonych nadmiarowo potrzeb, pragnień oraz wewnętrzna organizacja w sprawie jedzenia.
Kiedy mnie pytasz, skąd się bierze problem objadania, to myślę sobie, że pewnie rola jedzenia została u tego kogoś jakoś szczególnie obsadzona. W jaki sposób? Nie wiem. Tego zawsze próbuję dociekać. Bo właściwie co to znaczy, że ten ktoś się objada? Że je coś szczególnego, o szczególnej porze, w szczególnym miejscu, w szczególnych okolicznościach? Czy że po prostu je za dużo? Myślę, że jedno i drugie może mieć znaczenie. Mnie oczywiście interesuje znaczenie tego kogoś. I zazwyczaj jest to punkt wyjścia do pracy.
Ciekawi mnie właśnie to obsadzenie jedzenia w życiu kobiety. Zwykle scenariusz jest bardzo podobny. Rano cudowne, dietetyczne śniadanie. W południe już jakiś kryzys, ale trzymamy się pionu. Po obiedzie wskakuje jednak słodkość.
„Armagedon” jednak zaczyna się po powrocie z pracy. Jedzenie gdzieś „w locie”, nie przy stole, jedzenie właściwie tego co wpadnie w ręce. Mijają kolejne minuty… 10, 20, 30. Wciąż nie ma sytości. Wciąż jakoś tak pusto. Kolejne produkty lądują w żołądku. Czemu tak się dzieje? Czemu tak trudno kobietom jest to powstrzymać?
Jako dietetyk zapewne wiesz, że nadmierne jedzenie łakoci może wynikać z niewłaściwie zbilansowanej diety. To naprawdę niekiedy pomaga – dobrze ułożony jadłospis sprawia, że nie mamy ochoty na łakocie, bo jesteśmy nakarmieni i syci. Rozumiem jednak, że pytasz o zjawisko nadmiarowego jedzenia i nie tylko łakoci.
I tutaj odniosę się do pytania, czemu to się dzieje? Zobacz, zanim nastąpi wspomniany przez ciebie armagedon, dzieją się przeróżne sprawy: jakieś oczekiwania i plany poranne, jakiś kryzys później, jakieś trzymanie się pionu i tak dalej. Właśnie to szczególnie mnie interesuje! Co to są za sprawy? Czym jest to trzymanie się pionu i w jakich konkretnie okolicznościach pojawia się ta słodkość? Przecież do wielkiego wieczornego armagedonu prowadzi długa, czasem kręta droga. Warto ją poznać. A nawet bardzo szczegółowo zbadać. Dopiero wtedy możliwa będzie odpowiedź na pytanie: czemu tak się dzieje.
I zobacz, skoro to jest nagromadzenie tylu spraw, zdarzeń z całego dnia, domyślam się zatem, że także przeżyć i emocji, to właśnie między innymi powód, dlaczego tak trudno to powstrzymać.
Marta, jakie wnioski wyciągnęłabyś z Twoich doświadczeń w pracy terapeutycznej, co najczęściej jest przyczyną tego wieczornego armagedonu, rzucenia starań w kąt, czasem zalania się łzami i wypowiedzenia sławetnego „brak mi silnej woli”? Czy to konkretne emocje? Jakieś nasze wewnętrzne braki?
Och, gdybym miała się odwoływać wyłącznie do swoich doświadczeń, to odpowiem, że zdecydowanie przyczyną są emocje. W dodatku głównie te związane z relacjami. Myślę, że jakość relacji znacznie determinuje to, w jaki sposób przebiega ten armagedon. Gdybym miała podeprzeć się wiedzą czy badaniami, to rzeczywiście sprawdzono, że to jakich emocji doznajemy, determinuje rodzaj smaku, który w danym momencie wybieramy oraz dodatkowo może niestety warunkować ilość spożywanego posiłku. Swoją drogą ta metafora armagedonu jest naprawdę przerażająca. Mam skojarzenia, że przynosi zgliszcza. Wiele kobiet tak właśnie doświadcza napadów.
Bardzo zaintrygowało mnie to, że emocje mogą determinować wybór i ilość spożywanej żywności. Czy mogłabyś rozwinąć ten temat?
Badań na szczęście jest wiele, co pozwala na rzetelne studiowanie tego zjawiska i rzetelne udzielanie pomocy. Na przykład jedne badania pokazują to, że jemy znacznie większe porcje jedzenia wówczas, gdy znajdujemy się w czasie odczuwania negatywnego czy pozytywnego nastroju, niż w stanie tak zwanym neutralnym. Inne z kolei przytaczają skłonność do sięgania po jedzenie w momencie, kiedy chcemy redukować napięcia, poprawić samopoczucie, czy chociażby odwrócić uwagę od trudnych spraw.
I tutaj sięgnę do teorii wyjaśniającej relację emocji z jedzeniem, czyli tzw. teorii hipotezy maskującej.
Chodzi o to, że sytuacją wspierającą wystąpienie armagedonu, czyli napadu nadmiernego objadania się, jest spadek nastroju oraz pojawienie się emocji negatywnych. Ktoś, kto właśnie uległ napadowi, chce przez to zamaskować swój stan negatywny oraz zwiększyć szansę na pojawienie się przyjemnych, bardziej sprzyjających emocji. Dodatkowo osoba ta może być przekonana, że to napad jest przyczyną jej negatywnego nastroju, więc tworzy takie zamknięte, zamaskowane koło swojego mechanizmu. Brzmi sensownie, prawda?
Opowiem jeszcze o moich ulubionych badaniach, które opisują zjawisko tzw. food mood connection. Zjawisko to pokazuje, że określone emocje mogą generować spożywanie konkretnych produktów. Na przykład złość uaktywnia potrzebę sięgania po słodycze i alkohol; smutek zachęca do chipsów i słodyczy; podczas zmęczenia częściej łapiemy za jogurty lub owoce; w stresie prędzej zauważymy w sklepie słodycze i alkohol; doświadczając radości – chcemy jeść lody i owoce. Działa to też odwrotnie. Okazuje się, że spożywane produkty mogą generować nasze emocje i nastroje.
Na przykład spożywanie roślin strączkowych pozwala na zrelaksowanie, awokado czy sezam sprzyja pobudzeniu, a tłuszcze omega-3 mają niesłychaną zdolność regulacji nastroju, szczególnie w stanach agresji i złości. Zresztą, Ty jako specjalistka od jedzenia możesz przytoczyć więcej przykładów w tej sprawie, prawda? Najważniejszy wniosek z tego jest taki, że negatywne emocje stymulują obszary związane z niezdrową żywnością. Wychodzi więc na to, że permanentny stan obniżonego nastroju może zwiększać prawdopodobieństwo spożywania nadmiernej ilości niezdrowej żywności.
Całe szczęście, że w radości chcemy jadać owoce, a nie tylko lody, bo cała paleta upodobań raczej pokazuje, że idziemy w kierunku żywności niezdrowej. To niepokojące szczególnie, jeśli bierzemy pod uwagę gonitwę życia na co dzień.
Załóżmy, że ktoś dostrzegł problem nadmiernego jedzenia, objadania się, nawet wtedy, kiedy nie odczuwa głodu. Co może zrobić, aby sobie pomóc i czy jest możliwość wyjścia z tego schematu? Czy można pomóc sobie samodzielnie i gdzie jest granica tej samodzielnej pomocy, a wejścia w proces terapeutyczny ze specjalistą?
Stawiasz bardzo ważne pytanie. Nie wiem, czy gdziekolwiek istnieją sprecyzowane jednoznacznie granice. Myślę, że warto tutaj mocno nakreślić dwie sprawy. Po pierwsze uważam, że za decyzją o sięganiu po specjalistyczne wsparcie, powinno przemawiać przede wszystkim doświadczane cierpienie. Poziom, skala i definicja tego cierpienia oczywiście całkowicie zależy od osoby cierpiącej. To jak sobie radzi i nie radzi z zaspokajaniem swoich potrzeb, pragnień czy marzeń. To jak sobie radzi i nie radzi z relacjami. To jak sobie radzi i nie radzi ze swoim życiem po prostu. Wiem, jak to górnolotnie brzmi, ale przecież o doświadczanym cierpieniu najlepiej wie ten, kto właśnie cierpi, prawda? Po drugie ważne jest odróżnianie głodu fizycznego od emocjonalnego. Umiejętność wsłuchiwania się w swoje ciało, oddzielanie głodu emocji od głodu płynącego z brzucha może być dobrym początkiem do samodzielnego udzielania sobie wsparcia.
Marta Kijanko– psycholożka z powołania i zamiłowania. W trakcie certyfikacji w Instytucie Integralnej Psychoterapii Gestalt. Wykładowca w Szkole Profesjonalnego Coachingu i Uniwersytetu SWPS. Absolwentka kursu Racjonalnej Terapii Zachowania i licznych kursów pracy z ciałem. Od ponad 10 lat pracuje z kobietami w obszarze pewności siebie, samoakceptacji i pogłębiania świadomości emocjonalnej. Uważa, że kobiety w szczególny sposób doświadczają poczucia winy, wstydu, smutku i złości, co znacznie zabiera potencjał do własnej pełni i zadowolenia, zarówno w życiu zawodowym jak i prywatnym. Prowadzi treningi i warsztaty dla kobiet w tym zakresie – informacje na stronie FB oraz www.40iwieksza.pl